Szukaj w blogu
Najnowsze posty
U 26-letniego Jakuba z Wrocławia trzy lata temu wykryto bardzo złośliwy nowotwór mózgu – tzw. skąpodrzewiaka wielopostaciowego. Guz częściowo usunięto, pacjent przeszedł cykle chemioterapii, ale choroba postępowała. Latem 2013 r. lekarze postanowili zaprzestać leczenia. Poinformowali pacjenta, że zostały mu 2–3 miesiące życia. Ojciec Jakuba zdecydował się sięgnąć po silnie skoncentrowany olej z marihuany (tzw. olej RSO), stosowany po kryjomu przez chorych jako lekarstwo ostatniej szansy. Po kilku miesiącach takiej terapii stan zdrowia chłopaka poprawił się, a badanie tomograficzne wykazuje, że nowotwór zniknął.
Oczywiście dla nauki jeden przypadek to za mało, by uznać, że to, co uważane jest do dziś za groźny narkotyk, może być lekarstwem. Jednak takich przypadków przybywa. Podobnie jak dowodów, że nasz organizm potrzebuje kannabinoidów – substancji podobnych do tych zawartych w marihuanie – by zachować zdrowie.
Na co mogą pomóc takie substancje? Wystarczy przejrzeć inne medyczne przypadki podobne do historii Jakuba. Weźmy Roberta Randalla, pioniera stosowania medycznej marihuany w USA. Chory na zaawansowaną jaskrę próbował różnych terapii, ale żadna nie przyniosła rezultatu. Lekarze stwierdzili, że ok. 30. roku życia bezpowrotnie straci wzrok. Randall zauważył, że stan jego oczu poprawia się po wypaleniu marihuany. Oskarżony o nielegalne jej uprawianie, na drodze sądowej wywalczył sobie prawo do zażywania lekarstwa. Zmarł w wieku 53 lat i do końca życia zachował sprawny wzrok.
Charlotte Figi była jedną z pierwszych młodych pacjentek z epilepsją leczonych występującym w marihuanie kannabidiolem (CBD). Urodzona w 2006 r. dziewczynka cierpi na tzw. zespół Draveta, objawiający się częstymi napadami padaczkowymi, opornymi na działanie leków. Rodzice zaczęli podawać jej wyciąg z marihuany, gdy miała pięć lat. Dzięki tej terapii Charlotte, która cierpiała na 1–2 ataki epileptyczne dziennie, dziś może się normalnie rozwijać.
Dla takich dzieci w USA wyhodowano specjalną odmianę marihuany, niezawierającą prawie w ogóle psychoaktywnego tetrahydro-kannabinolu (THC), za to bogatą w CBD. Na cześć małej pacjentki roślinę nazwano Charlotte’s Web.
Shona Banda w 2002 r. usłyszała diagnozę: choroba Leśniowskiego-Crohna. To zapalenie jelit, powodujące wyniszczające biegunki. Pomimo intensywnego leczenia stan pacjentki pogarszał się. Ostatecznie choroba przykuła ją do łóżka, a Shona zaczęła szybko tracić na wadze. Pomógł jej dopiero ekstrakt z marihuany – poprawa pojawiła się już po kilku dniach przyjmowania go. Shona Banda zdecydowała się przeprowadzić do Kolorado – jednego ze stanów USA, w których medyczne stosowanie marihuany jest legalne. Dziś czuje się dobrze i wspiera innych pacjentów.
Jak to możliwe, że substancja uznawana za narkotyk pomaga na tak różne choroby? Odpowiedzi udziela nam biochemia. Pod względem budowy chemicznej narkotyki są doskonale „dopasowane” do budowy naszego mózgu. Ich cząsteczki łączą się z receptorami na komórkach nerwowych, naśladując działanie naturalnych neuroprzekaźników. Tak działają m.in. morfina, heroina czy nikotyna. Marihuana nie jest tu wyjątkiem. Nasz organizm produkuje jej odpowiedniki, tzw. endokannabinoidy. I robi to nie bez powodu.
Misja: zachować równowagę
„Endokannabinoidy odgrywają kluczową rolę m.in. w regulacji apetytu, panowaniu nad niepokojem, kontroli ciśnienia tętniczego i masy kostnej, działaniu układu rozrodczego i koordynacji ruchowej” – wylicza dr Dustin Sulak, amerykański lekarz zajmujący się leczniczym działaniem marihuany. Naukowcy mówią wręcz o układzie endokannabinoidowym, który odgrywa kluczową rolę w funkcjonowaniu naszego organizmu.Zresztą nie tylko naszego. Układ endokannabinoidowy mają wszystkie kręgowce, a nawet niektóre gatunki bezkręgowców. Biolodzy szacują, że zaczął się on kształtować w ziemskich organizmach już ok. 600 mln lat temu. To bardzo długi okres w historii życia. A jednak ewolucja nie tylko tego układu nie wyeliminowała, lecz przeciwnie: cały czas go doskonaliła. A to oznacza, że jest on zwierzętom do czegoś potrzebny.
Do czego? Naukowcy wyhodowali kiedyś myszy pozbawione CB1 – jednego typu receptorów dla naszej „wewnętrznej marihuany”. Okazało się, że zmodyfikowane w ten sposób gryzonie gorzej funkcjonują niż te „zwykłe”: mają problemy z pamięcią, są bardziej podatne na choroby i krócej żyją.
Pierwsze dawki kannabinoidów młode ssaki dostają zaraz po urodzeniu – w mleku matki. Pobudzają one apetyt u noworodków, pomagają im wykształcić odruch ssania, a przy okazji prawdopodobnie łagodzą też stres związany z przyjściem na świat. Potem odgrywają ważną rolę m.in. w rozwoju układu nerwowego. Nawet w mózgach dorosłych osobników endokannabinoidy sterują procesem neurogenezy, czyli tworzenia nowych komórek neuronowych, a także gojenia się uszkodzeń np. po udarze czy urazie.
Prof. Robert Melamede z University of Colorado twierdzi, że układ endokannabinoidowy to system redukcji szkód, czyli swoiste pogotowie ratunkowe organizmu. Możliwe, że „wewnętrzna marihuana” jest nam niezbędna do zachowania tzw. homeostazy. Jeśli pojawią się jakieś zakłócenia, kannabinoidy ruszają do akcji, by przywrócić równowagę.
Czego nam brakuje?
Układ endokannabinoidowy odkryto dopiero w 1990 r. Wtedy okazało się, że w ludzkim mózgu występują receptory, do których „przyczepia” się jeden ze składników marihuany – tetrahydrokannabinol (THC). Kolejne badania wykazały, że nasz organizm sam produkuje związki chemiczne o podobnym działaniu: anandamid i 2AG. Dziś wiemy już, że w naszym organizmie występują dwa typy receptorów. CB1 są typowe dla komórek nerwowych. Znajdziemy je w rdzeniu kręgowym i prawie całym mózgu. Wyjątkiem jest pień mózgu – ta jego część, w której znajdują się m.in. ośrodki sterujące oddychaniem i pracą serca. To właśnie dlatego przyjęcie nawet największej dawki marihuany nie stanowi zagrożenia dla życia. Ujmując to inaczej: w odróżnieniu od innych substancji psychoaktywnych, tej w zasadzie nie da się przedawkować. Z kolei receptory CB2 najczęściej występują w komórkach zaliczanych do układu odpornościowego.
Nietrudno sobie wyobrazić, do czego może prowadzić „rozregulowanie” systemu dbającego o równowagę w tak kluczowych miejscach. Naukowcy nazwali to klinicznym niedoborem endokannabinoidów (clinical endocannabinoid deficiency). Ukształtowany przed milionami lat układ nie potrafi się dopasować do szybkich zmian zachodzących w naszym otoczeniu. Taki stan może być przyczyną mnóstwa patologii: od migreny do fibromialgii, od braku apetytu do jaskry, od stanów depresyjnych do zespołu drażliwego jelita.
To wyjaśnia również wielką popularność marihuany wśród pacjentów cierpiących na przewlekłe schorzenia, takie jak ból neuropatyczny, stwardnienie rozsiane, padaczka, choroba Huntingtona czy Parkinsona. W ich organizmach brakuje naturalnych kannabinoidów, dlatego dostarczają mu tych pochodzących z konopi.
Na migreny
W mózgach osób po mechanicznym urazie głowy stwierdzono podwyższony poziom endokannabinoidów (naszej „wewnętrznej marihuany”). W ten sposób organizm stara się ograniczyć skutki urazu. Z kolei niższe niż normalne stężenie tych substancji wykryto u osób cierpiących na chroniczne migreny i bóle głowy. Być może przyczyną tych dolegliwości – przynajmniej u części z nich – jest właśnie niedostatek endokannabinoidów.
„Regularne przyjmowanie małych dawek marihuany mogłoby wzmacniać nasz układ endokannabinoidowy” – mówi dr Sulak. Badacze sądzą, że zmniejsza to ryzyko wystąpienia chorób takich jak udar mózgu, alzheimer czy parkinson.
Pytanie brzmi, czy byłoby to bezpieczne? Do tej pory nie jest znany ani jeden przypadek śmierci, którą by można przypisać bezpośrednio marihuanie. Czegoś takiego nie da się powiedzieć nie tylko np. o alkoholu, ale i o większości leków sprzedawanych w aptekach. Jednak problem polega na tym, że uczeni wciąż nie mają w ręku solidnych, wiarygodnych badań dotyczących długofalowego wpływu marihuany na człowieka. Dostępne dziś dane często pochodzą z eksperymentów na zwierzętach, pojedynczych przypadków albo wręcz spoza świata nauki. Przebadane przez naukowców osoby zażywające marihuanę przez wiele lat na własną rękę najczęściej robiły to rekreacyjnie, a więc w dużych dawkach i często w połączeniu z innymi używkami, takimi jak papierosy, alkohol czy „twarde” narkotyki. Trudno więc ustalić, jakie są negatywne skutki stosowania roślinnych kannabinoidów.
To, że takie skutki istnieją, jest praktycznie pewne. Każdy lek wywołuje jakieś działania niepożądane u części pacjentów. Nie ma powodu, by w przypadku marihuany było inaczej. Przykład? Znana jest zdolność marihuany do ograniczania bólu, ale u niektórych nie działa w ogóle, a są przypadki, że powoduje wręcz nasilenie dolegliwości. Bez rzetelnych badań nie uda się ustalić, dlaczego tak jest i jak chronić pacjentów przed powikłaniami. Podobnie jest w przypadku związku marihuany ze schizofrenią. Być może u niektórych osób, zwłaszcza ze skłonnościami genetycznymi do tej choroby, zażywanie kannabinoidów mogłoby wywołać problemy psychiczne. Wciąż jednak nie wiemy, jak często się to zdarza.
Ziołowa profilaktyka?
Tu pojawiają się oczywiście kontrowersje. Marihuana w wielu krajach – w tym w Polsce – jest uważana za narkotyk. Jego wytwarzanie i posiadanie jest karalne. Tymczasem część naukowców uważa, że roślina ta powinna stano-wić wręcz suplement diety.
Wiele badań dowiodło, że kannabinoidy mogą być silnym przeciwutleniaczem i środkiem przeciwzapalnym, a ich działanie relaksujące skutecznie obniża stres. Teoria klinicznego niedostatku endokannabinoidów sugeruje, że stosowanie tych substancji może mieć działanie prewencyjne.
Układ endokannabinoidowy
Receptory CB1 występują we wszystkich komórkach nerwowych. Najwięcej jest ich w mózgu. Szacuje się, że ich koncentracja jest 10–50 razy wyższa niż np. receptorów opioidowych czy dopaminowych.
Poza mózgiem duża koncentracja receptorów CB1 występuje w rdzeniu kręgowym. Można je znaleźć także poza układem nerwowym, m.in. w przysadce, tarczycy, wątrobie, tkance mięśniowej i układzie pokarmowym, a także w komórkach układu rozrodczego. Najważniejszym miejscem występowania receptorów CB2 jest układ odpornościowy. Są w śledzionie, migdałkach, grasicy, w wędrujących z krwią białych krwinkach (limfocytach, leukocytach, makrofagach). CB2 znaleziono także w komórkach układu pokarmowego i obwodowego układu nerwowego, a także w mózgu, choć w znacznie mniejszych ilościach niż CB1. Istnieją też tkanki, w których komórkach znajdują się oba typy receptorów.
Roślinne kontra syntetyczne
Być może jednak już niedługo się dowiemy. Branża farmaceutyczna – ośmielona złagodzeniem przepisów w części krajów – coraz chętniej angażuje się w badania nad marihuaną. A to oznacza, że naukowcy dostaną więcej obiektywnych, rzetelnych danych na temat jej działania.
Pionierem w tej dziedzinie jest brytyjska firma GW Pharmaceuticals. Jako pierwsza dostała licencję na legalne hodowanie marihuany w celach badawczych. Efekt – lek o nazwie Sativex, który trafił do sprzedaży w 2010 r. To spray podawany doustnie, zawierający wyciąg z marihuany o określonej czystości i parametrach. Obecnie jest dopuszczony do stosowania w 24 krajach (w tym w Polsce) jako środek zmniejszający spastyczność – sztywność mięśni będącą objawem stwardnienia rozsianego. „To przykład na to, jak doświadczenia pacjentów mogą zainspirować badania naukowe. Wiedzieliśmy, że o posiadanie marihuany oskarżano wielu cierpiących na stwardnienie rozsiane. Pacjenci bronili się, twierdząc, że w ten sposób łagodzą objawy choroby. I mieli rację!” – mówi Stephen Wright z GW Pharmaceuticals. Firma współpracuje z gigantami rynku – koncernami Bayer i Novartis, które zajmują się dystrybucją leku. I testuje kolejny preparat o nazwie Epidiolex, który ma pomagać chorym na epilepsję.
Inne firmy koncentrują się na pojedynczych składnikach występujących w marihuanie. Roślina ta zawiera aż 108 różnych kannabinoidów, ale tylko dwa z nich – THC i CBD – zostały do tej pory w miarę rzetelnie przebadane. Ponieważ badania z użyciem marihuany nadal są utrudnione, część laboratoriów próbuje stworzyć syntetyczne odpowiedniki naturalnych substancji. Na rynkach zagranicznych są już dwa takie leki – dronabinol i nabilon. Obydwa zmniejszają mdłości występujące u chorych na raka poddawanych chemioterapii.
„Potencjał leczniczy marihuany, zawartych w niej kannabinoidów i syntetycznych leków o podobnej budowie jest olbrzymi. Równie olbrzymi, choć nieuzasadniony jest społeczny lęk i opór przed sięgnięciem do tego niedrogiego naturalnego źródła potencjalnie wspaniałych, a niedrogich leków” – uważa prof. Jerzy Vetulani z Instytutu Farmakologii PAN. Niestety, dopóki przeważać będzie strach, oficjalna medycyna nie sięgnie po nowe substancje. A pacjenci, tacy jak Jakub, będą musieli leczyć się po kryjomu. Za posiadanie choćby niewielkich ilości marihuany w Polsce nadal można dostać nawet trzy lata więzienia.
współpraca: Jan Stradowski